Dziecko i psy

Historia naszych zwierzaków zaczęła się kilka dobrych lat temu, kiedy to po pierwszych próbach zajścia w ciążę postanowiłam po raz pierwszy wrzucić na luz i odpocząć od presji, jaką sama na sobie wywierałam. Wtedy to, w dniu moich urodzin w domu pojawiła się ona… Moja pierwsza psia Córeczka – Chloe. Nie trzeba tu specjalnie opisywać jak mocno była rozpieszczana. Markowe ciuchy, gadżety wysadzane kryształami SV… Oesu! Jak sobie to wszystko przypomnę to przed oczami mam typową Królową Życia 🙂 Chloe lubiła być w centrum uwagi (i to pozostało jej do dziś), niespecjalnie lubiła dzieci, a już najmniej te biegające i krzyczące. Myślę, że do tej pory byłaby w stosunku do nich agresywna, gdyby miała choć trochę werwy z tamtych lat. Dziś to spokojna suczka w podeszłym wieku, która sama jest matką, ale o tym za chwilę.

Kiedy w końcu udało mi się zajść w ciążę uznałam, że zamiast kolejnego, złotego pierscionka, który tradycyjnie otrzymuje się za urodzenie pierwszego (i kolejnego) dziecka chciałabym kolejną, małą istotkę, która przyniesie mi zdecydowanie więcej radości niż kawał blachy na spuchniętym palcu 🙂 Chciałam również dać Chloe czas na przezwyczajenie się do nowego członka rodziny zanim na świat przyjdzie ten najważniejszy – moja pierworodna córka Liana. Tydzień później Ezio był już z nami. Jeśli myślicie, że 5-ty miesiąc ciąży i posiadanie dwóch psów nie idą ze sobą w parze to przeczytajcie dalszy ciąg tej historii :)) Kiedy Liana miała mniej więcej pół roku okazało się, że Chloe wyda na świat swoje pierwsze potomstwo. Nie zdążyliśmy przywyknąć do tej myśli, gdy na świecie pojawiły się 4 puchate, ruszające się kuleczki. I wszystkie 4 mieściły się na jednej dłoni dorosłego człowieka. Zaczęła się jazda bez trzymanki.

Do czasu wydania pierwszego szczeniaka minęło 10 tygodni a ja zdążyłam się do nich tak przezwyczaić, że momentu, kiedy wiozłam go do nowego domu nie zapomnę nigdy. Ryczałam jak bóbr. Czułam się okropnie, jakbym oddawała własne dziecko. Niestety perspektywa posiadania 6 psów była gorsza. Champion, bo tak miał na imię trafił do rodziny od strony męża (pozdrawiam!). Następna w kolejce była Chili, przekochana, jedyna suczka w całym miocie trafiła do mojej bardzo dobrej koleżanki (buziaczki!). Zostali dwaj, niemalże identyczni bracia, którzy już od samego początku tworzyli jedność. Nie było mowy o ich rozdzieleniu. Jedyną opcją było oddać dwoje w jedno miejsce, lub nie oddawać wcale. Na szczęście (i nieszczęście :)) nie znalazł się żaden odważny ochotnik, który wziąłby odpowiedzialność za rozwój tych harpagan ów. Po niedługiej obserwacji odjaniepawleń szlachetnie urodzonych Chappiego i Chicco,    zostali oni szybciutko przetransformowani w Jasia i Pawła 🙂 tak, wiem… Jak można tak nazwać psy?!… Musielibyście spędzić z nimi dzień by to zrozumieć! I tak oto po dzisiejszy dzień nasza rodzinka liczy siedmiu członków. I pomimo tego, że jest ciężko to nie wyobrażam sobie innego życia. 

Będąc jeszcze w ciąży niespecjalnie chroniłam się przed drobnoustrojami, na kontakt z którymi byłam narażona. Ezio i Chloe na zmianę pokaładali się na moim rosnącym brzuchu. Spali zawsze w nogach w naszym łóżku. 
Kiedy po raz pierwszy w domu pojawiła się Liana pierwszym, co zrobiliśmy było postawienie jej w nosidełku na ziemi i pozwolenie na dokładne “zbadanie” jej przez nasze zwierzaki. Siadłam na podłodze obok nosidełka i pozwoliłam im tak długo ją obwąchiwać aż w końcu sami zdecydowali, że wiedzą już wszystko 🙂 Wiedziałam, że ignorowanie zwierząt w takim momencie to najgorsze z możliwych rozwiązań. Zwierzak musi zaspokoić swoją ciekawość zanim zacznie działać na własną rękę. 

O ile Chloe trzymała się od Lili na dystans o tyle Ezio całkowicie oddał się tej znajomości. Tak jest do dnia dzisiejszego. Chloe to indywidualistka. Dumna, poruszająca się z gracją paryżanka, która zawsze zajmuje miejsce na najwyżej ułożonej poduszce. Ezio to chłopak z prowincji – zaśnie nawet na wycieraczce. Za to jest dużo bardziej czuły i delikatniejszy w stosunku do Liany. Jasiu i Paweł nie mają zbytnio prawa do buntu, bo pojawili się jako następni w kolejce. Musieli nauczyć się akceptować swoje miejsce w hierarchii :)To z nimi Lili najwięcej rozrabia. Ezio uczył ją wielu rzeczy. Stymulował jej pierwsze ruchy w raczkowaniu. Zachęcał do gonitwy, dzięki czemu nie potrzebowaliśmy żadnych, innych gadżetów, za którymi mogłaby podążać. Złapali wspaniałą nić porozumienia. Rozpiera mnie radość, kiedy przyglądam się ich wspólnym zabawom. A ile jest przy tym śmiechu! Takiego przyjaciela nie zastąpi żadna zabawka! 

Przy zwierzakach Liana uczona jest odpowiedzialności i systematyczności. Codziennie chodzi z nimi na spacery. Co tydzień pomaga przy kąpieli. Uczęszcza w wizytach u weterynarza jeździ na zakupy do zoologicznego, przynosi chusteczki kiedy trzeba je powycierać, rozdziela smakołyki podczas nagradzania a nawet donosi na któregoś, kiedy ten zapaskudzi 🙂 pomimo swojego wieku o psach wie już sporo. 


Opowiem Wam teraz o tej drugiej stronie medalu, bo jeśli ktoś z Was zdecyduje się na adopcję psiaka musi wiedzieć, że oprócz zabawy to również obowiązek i duże poczucie odpowiedzialności za żywą istotę. O psy trzeba dbać! Również o te, które (teoretycznie) służą przede wszystkim obronie terytorium a ich miejsce jest w zagrodzie na zewnątrz. Trzeba kontrolować ich stan zdrowia, karmić pełnowartościowym jedzeniem, dbać o ich higienę, pielęgnować na zewnątrz ale również wewnątrz. Każdy potrzebuję uwagi, która powinna być zaspokojona. Warto psy szkolić, uczyć sztuczek lub po prostu dobrych nawyków. To wymaga czasu i cierpliwości. 
Nasze psy kąpane są co tydzień. Robię to dlatego, że trójka z nich jest białego “upierzenia” i po tygodniu po prostu wyglądają jak brudasy. Kolejnym powodem jest Liana. Jej zabawa z nimi polega na leżeniu (na nich lub pod nimi) w ich legowisku. Psy po prostu muszą być regularnie kąpane. Koniec, kropka! Z początkiem wiosny kontroluję je również po każdym spacerze. Zdążyło się już, że przyniosły do domu pasażera na gapę. Odkąd zagłębiłam się w temat ochrony przeciw kleszczowej sama stworzyłam środek, którym spryskuję psy przed każdym spacerem. Jest to mieszanka popularnych ziół, które każda z Was z pewnością posiada w swojej kuchni. Kupne kropelki też się sprawdzają, ale w kontakcie z dziećmi w parze nie idą. O reakcji po tabletkach słyszałam dużo historii, dlatego nie stosuje ich u swoich psów. Obroże mieliśmy w zeszłym roku i nie byłam z niej tak zadowolona jak z własnej mikstury. 

Jest jeszcze jedna, ważna kwestia, którą muszę tutaj poruszyć a mianowicie dbanie o czystość w domu. Psy nie zwracają uwagi na to w co włażą, dlatego mycie podłogi jest nieodłącznym elementem mojego codziennego rytuału sprzątania. Jest pewna zależność, która zauważyłam, kiedy Liana zaczęła raczkować a jej dłonie co jakiś czas pokrywały pęcherze, które w późniejszym czasie pękały i zmieniały się w małe ranki. Nie do końca wiedzieliśmy skąd się to wzięło i czy jest to związane bezpośrednio z samą czynnością raczkowania, czy może obecnością środka dezynfekującego na podłodze i jego codzienny kontakt z dłońmi Lili. Postanowiliśmy więc zaopatrzyć się w myjkę parową i całkowicie zrezygnować z detergentów. Trwało to do momentu, kiedy Lili stanęła na nogi. Myjka parowa wciąż się przydaje zarówno do dezynfekcji podłóg jak i do prania kanapy. 


Poruszyłam tu chyba wszystkie tematy związane z posiadaniem zwierzaków i wychowywaniem dzieci. Gdybyście mieli jednak jakieś dodatkowe pytania to śmiało piszcie w komentarzach. Z chęcią na nie odpowiem! Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego tygodnia! 


P. S. Jako ciekawostkę dodam, że tekst ten redagowałam w przerwach między kolejnymi szczeniakami, które rodziła Chloe i których poród odbierałam własnoręcznie. Tak oto nasza rodzina powiększyła się o kolejnych trzech członków! 


P. S. 2 Pozdrawiam wszystkich sąsiadów! 

Share: