Cała nasza historia zaczęła się 26-go sierpnia 2018r. a było to tak…
…była bardzo ciepła, słoneczna niedziela. Wypoczywałam na kanapie w salonie kiedy zadzwonił budzik, wybijając godzinę dziesiąta rano.
Próbując wstać z kanapy poczułam ukłucie w dole brzucha. Chwilę potem rozpoczął się proces sączenia się wód płodowych.
Zadzwoniłam wtedy do kliniki MCA w Alkmaar informując, że przyjadę na kontrolę. Musiałam tylko zaczekać na męża, któremu akurat wtedy wypadła pracująca niedziela. Wiedząc, że powinien zjawić się lada chwila wzięłam się za przygotowanie dla niego obiadu. Świadomość podpowiadała mi, że TO się właśnie zaczęło, ale nie panikowałam, ponieważ nie odczuwałam wtedy jeszcze żadnego bólu. Zabezpieczyłam się przed „potopem” i wzięłam się za niedzielny obiad. Sznycle tego dnia wyszły wyjątkowo dobre! Mniej więcej o godzinie 11:15 u progu naszego domu pojawił się mój mąż. Zaprosiłam go do stołu podając właśnie ukończone danie. Zależało mi na tym, aby zdążył je chociaż spróbować, dlatego o poinformowaniu go o „uciekających wodach” wstrzymałam się do mniej więcej trzeciego kęsa. Całe szczęście, bo i tak się nim prawie udławił kiedy usłyszał z moich ust, że „to chyba już”. Zerwał się na równe nogi i w panice zaczął bez celu biegać po domu. Jedyne (według mnie) rozsądne zdanie, które padło z jego ust pamiętam do dziś, a brzmiało ono: „tylko pościel sobie pod tyłek jakiś ręcznik, żebyś mi auta nie zafajdała”. Cały Jarek… przesiąknięty romamtyzmem do szpiku kości, zupełnie jak nasz książkowy ulubieniec – Geralt z Rivii
Zdążył mi jeszcze podać moją „szpitalną torbę” i pościelić na miejscu pasażera i już wyruszaliśmy w drogę.
Mniej więcej na ostatnim rondzie przed autostradą w kierunku Alkmaar mężowi
przypomniało się, że nie wziął ze sobą telefonu a przecież będzie on potrzebny do informowania rodziny, kiedy okaże się, że zaczynam rodzić. Poza tym nie nałożył ekstra karmy naszym Maluchom a być może zostanie ze mną na noc w klinice. Chcąc nie chcąc musieliśmy zawrócić a ponieważ wody nie przestawały uciekać trzeba było się spieszyć. Chwilę później byliśmy z powrotem pod domem. Mąż wybiegając z auta stwierdził, że sam ogarnie wszystko dużo szybciej niż ze mną. Kilka minut później wybiegał już z chaty zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe a z nimi klucze od domu i od auta. Pech chciał. że chwilę wcześniej pozamykał wszystkie okna. Nie mieliśmy innego wyboru jak włamać się do własnego domu przez małe okienko zwane przez nas lufcikiem, które znajdowało się od strony tarasu. Tyle, że aby się dostać się do środka ktoś musiał pomóc Jarkowi wchodząc na meble ogrodowe i przytrzymując mu opadające drzwiczki od owego okienka. Domyślacie się chyba kto to musiał zrobić.
I tak oto powstał scenariusz, którego autorem mogło być tylko życie.
Po pomyślnym odzyskaniu kluczy wyruszyliśmy w drogę do szpitala. O godzinie 16:54 ważąc 2980g i mierząc 48cm przyszła na świat nasza pierworodna córka – Liana. To był dzień, który zapoczątkował bycie przeze mnie .ujową matką 🙂